6/29/2020

Berliner Mangos

   Dziś o klaczy trakeńskiej z 2019 roku, której prototyp stworzył Vincent z kanału da Vinci Creations. Ten model nigdy nie pojawił się na mojej chciejliście i gdyby nie ostatnia wycieczka, zapewne w przyszłości również bym go nie zdobyła. Mimo wszystko podobał mi się od początku i skrycie troszeczkę o nim marzyłam. No i jest.


Jej numer katalogowy to 42456. Na samym początku muszę zaznaczyć, że robiąc zdjęcia derki, założyłam ją tył na przód, no ale to wycięcie serio wyglądało, jakby było na ogon! A to, że nie pasowało to już inna sprawa... Wracając, moja klacz na starcie już obdrapała sobie kawałek ucha, jednego koreczka, minimalnie pysk oraz łopatkę po lewej stronie. Czy bolało? Oczywiście, że tak. Model w dotyku jest przyjemny, bardzo lekki, w porównaniu do ardena z Collecty jest niczym piórko. Mam wrażenie, że cały konik jest pokryty jakąś gumą, obdarcia nie są zwykłe, tylko takie odchodzące niczym skóra. Malowanie Mango jest dość dokładne i realistyczne, oczywiście jabłka trochę nie wyszły, lecz nie można mieć wszystkiego. Co ciekawe klacz ma wyrzeźbione podkowy, ale nie są pomalowane. Kasztanów brak, ma za to wymiona i wyrzeźbioną sierść.


Bardzo podoba mi się struktura włosia w jej ogonie, pasma są rozwiane, współgrają z krokiem konia, grzywa jest dokładnie zapleciona, ale szkoda, że nie pomalowali gumeczek. Z drugiej strony może jednak nie szkoda, bo pewnie byłoby tylko gorzej i farba wychodziłaby za wyznaczony obszar.


Teraz chciałabym się skupić na jej budowie, ogólnie jest poprawna i trakenka to po prostu ładny koń, ale po dłuższej obserwacji wiele rzeczy mi się nie podoba. Na przykład wąski brzuch, szeroka klata i zad. To trochę nieproporcjonalne i przypomina mi Collecty, ale nawet u nich nie wygląda to tak karykaturalnie. Chyba głównym czynnikiem, który uwydatnia tą wąskość jest właśnie szeroka klatka piersiowa, wcześniej o tym nie wspominałam, ale klacz stoi na szeroko rozstawionych nogach, zapewne po to, aby była stabilna. Co najważniejsze w żadnym wypadku nie wygląda to źle ani od przodu, ani od tyłu. Tylko jak się patrzy od góry lub dołu to widać tę różnicę i ludzik siedzący na niej bez siodła może mieć problem z utrzymaniem się. To jedynie mała uwaga z mojej strony, nie każdemu będzie to przeszkadzać, jednak ja jestem cięta na te zwężenia u modeli. 


Zatrzymamy się jeszcze chwilę przy ochraniaczach i nausznikach. Rzeźba ochraniaczy nie wygląda na dokładną albo wszystko, co istotne zniknęło podczas produkcji. Malowanie również pozostawia wiele do życzenia, jest zrobione na odwal, jedynie znaczek S wyszedł im bez zarzutu. Nauszniki są zrobione o niebo lepiej, widać strukturę siateczki, złotą lamówkę, której malowanie ani przed chwilę nie wchodzi na inny element, co się ceni.




Półderka, którą dostajemy w zestawie jest zrobiona z delikatnego materiału w barwach pasujących do ochraniaczy i nauszników. Nie wiem, co więcej o niej powiedzieć, po prostu jest.



Liczę, że opis Wam się spodobał, starałam się zawrzeć w nim wszystko, co najważniejsze. Jakie jest Wasze zdanie na temat kobyły? Co do bloga, to cierpię na lenia twórczego i nie chce mi się pisać, choć mam o czym. Mimo wszystko będę się starać, aby raz w tygodniu na stronie pojawił się nowy wpis.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam!
Blue

6/22/2020

Przygoda Życia

   Cześć! Planowałam dłuższy wpis o swoim modelu Rottweilera oraz o kolekciakach, ale chwilę po piątkowej maturze z geografii wsiadłam w auto i zjechałam całą Polskę, aby dotrzeć na wyspę Wolin na Noc Kupały, aby trochę się poprzebierać i wziąć udział w fajnej imprezie. Drugi raz w życiu byłam nad morzem i rzuciłam wszystko, aby móc tam pojechać. Na miejscu okazało się, że do morza mam kawałek, ale spędziłam trzy dni w cudownym skansenie i był tam koń! Klacz ma na imię Sławka i wygląda, jak kn, ale to zdecydowanie była jakaś mieszanka. Jest już starsza i widać, że ma dość turystów, ale myślę, że względnie mnie zaakceptowała, jako swojego obserwatora.


No, ale dobrze, zmieńmy temat. Skoro morze to i zdjęcia, prawda? Wzięłam ze sobą tylko jeden model, a była to Dolce Vita, ponieważ jako jedyna kojarzy mi się z nadmorskim klimatem. Miałam ambitne plany, lecz moje oczy nawet nie ujrzały plaży. Zadowoliłam się kawałkiem pomostu i pięknym miastem w tle. Zrobiłam jedno znośne zdjęcie, ale i tak nie jest ładne. Uznajmy je po prostu za pamiątkowe zdjęcie na pomoście.


Przechylone i w ogóle.

W niedzielę koło godziny 16 wsiadłam wraz z szefową w busa i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Miałyśmy zostać na noc w Berlinie i właśnie w tym momencie rozpoczyna się przygoda. Poza pierwszym nocowaniem w namiocie i życiu bez prądu ani bieżącej wody, kawałek za granicą nasze autko przestało współpracować. Pierwszy raz jechałam lawetą, nie wiedziałam, gdzie jestem i co mam robić. Pierwszy raz się bałam. To chyba w ogóle był weekend rzecz, które robiłam pierwszy raz w życiu. Język niemiecki zdawałam na maturze, rozumiałam wszystko, ale żeby odpowiedzieć to już słabo. Na szczęście Asia załatwiała formalności i dotarłyśmy bezpiecznie do hotelu. I tak oto wylądowałyśmy w pięknym Prenzlau. Właśnie tam ujrzałam pierwszego, niemieckiego Rossmana i zapragnęłam kupić sobie konika, aby mieć jakąś pamiątkę z tej niesamowitej podróży.

W tym się zakochałam.

Myślę, że gdybym podchodziła do tego z myślą, że przydarzyło mi się jedno wielkie nieszczęście, słabo bym się bawiła, byłby to najgorszy i najbardziej deszczowy wypad w moim życiu. Nie było tak, w końcu mogłam oderwać się od rzeczywistości, stać się kimś innym. Mogłam wsłuchiwać się w nieczyste dźwięki dud(tego instrumentu) i obserwować lekko falującą wodę. Nie miałam obowiązków, czas się nagle zatrzymał, ważne było tu i teraz. Polecam Wam wszystkim gorąco choć raz na jakiś czas oderwać się od swojego życia i zrobić to, na co naprawdę macie ochotę od bardzo dawna, dajcie szansę swoim marzeniom.

Po lewej widać moją osadę.
  Pobyt w Prenzlau wspominam bardzo dobrze. Następnego dnia(poniedziałek/dziś) auto zostało wzięte do naprawy i już o 12 byłyśmy w drodze do wyśnionego Berlina. Szczerze po tym, co widziałam w Prenzlau, liczyłam, że stolica Niemiec będzie równie piękna. Niestety zawiodłam się, ale teraz po czasie mogę uznać, że samo miasto też coś w sobie ma, coś co przyciąga i z chęcią tam kiedyś wrócę. Dobrze, znalazłam galerię. Pamiątki dla znajomych udało mi się kupić w Polsce, ale dla siebie wciąż nic nie miałam i tutaj pojawia się kolejny ukochany, drogeryjny sklep. Ogólnie byłam przekonana, że są tam jedynie Collecty tak, jak u nas. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy na półce zobaczyłam najnowsze Schleichy. Mniej więcej dziesięć minut zajęło mi podjęcie decyzji co do tego, który koń wraca ze mną do domu. Z racji wyjątkowości mojej podróży postanowiłam nieco zaszaleć i wybrałam model za całe 12,99 euro.


Dla zainteresowanych szybki spis cen według kropek, może ktoś wybiera się w tym roku na wakacje za granicę c;

  • zielona kropka - 3,99€
  • niebieska kropka - 4,49€
  • czerwona kropka - 4,99€
  • żółta kropka - 5,99€
  • szara kropka - 7,99€
  • brązowa kropka - 8,99€
  • duże jednorce/unipegi - 14,99€
  • źrebaki - 7,99€

Wybaczcie brak jakiegokolwiek tła, ale zdjęcie dosłownie z kolan.
I tak oto Berliner Mangos dołączyła do mojego stada. Jej szczegółowy opis pojawi się na dniach. Teraz trochę popiszę na temat jej imienia, bo nie jest ono przypadkowe. Oczywiście już przed zakupem wiedziałam, że imię musi zawierać słowo Berlin. W trakcie jazdy zastanawiałam się nad tym wszystkim, akurat przegryzając chipsy z mango. Doszłam do wniosku, że lubię smak tego owocu, więc może warto ozwać nim nowego konia? Trochę poczytałam, pomyślałam i w końcu podjęłam decyzję, że klacz będzie nosiła cudowne, wyżej wymienione imię znaczące dosłownie berlińskie mango. Wróżę jej sportową karierę u boku Ingreed.

Tutaj jedno z Berlińskich osiedli.
   Krótkie podsumowanie. Jestem zadowolona z przebiegu tych kilku dni. Liczę, że post Was nie znudził i jest ok i nie przeszkadza Wam, że nie jest o modelach, a po prostu o mnie i świecie, podróży? Wpis o koniku prawdopodobnie jutro i o pozostałych modelach itp. też pojawi się na dniach.

Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam!

6/13/2020

Szatan i Różowa Ameba w natarciu + Mietka.

   Dzień dobry Cukierki. :D Przychodzę dzisiaj z kilkoma zdjęciami, miało być ich więcej, ale przez cały tydzień pogoda rano i wieczorem była beznadziejna. Są one surowe, możliwe, że prześwietlone, ale jakoś nie mam ochoty na walkę z wiatrakami, mój telefonik i tak daje z siebie 101%. Poza tym od dziś w każdym poście będę sobie pisała, za co jestem danego dnia wdzięczna. Taki smaczek, mini dodatek i pamiątka. Dziś jestem wdzięczna za blaszany dach, od którego odbijały się miliony kropel deszczu oraz kulki gradu. Z jednej strony hałas jest nie do zniesienia i mam wrażenie, że koniec świata jest już blisko, a z drugiej kocham ten dźwięk. W tamtym roku marzyłam, żeby usłyszeć szum wody w nocy. Przez ostatni tydzień miałam to niemalże na co dzień. :D


Na powyższym zdjęciu widzimy mojego Szatana, piątego konia w kolekcji. Czasami zapominam jaki ładny z niego model, choć zazwyczaj spotykałam się z mniej pochlebnymi opiniami, na przykład, że wygląda jak jamnik. Faktycznie nawet na zdjęciu powyżej jest trochę długi, ale w realnym świecie też są długie konie, mam nawet kilka w stadzie, nie są kompaktowe, tylko rozjechane. Z dobrej perspektywy prezentuje się naprawdę przyzwoicie i jest bardzo fotogeniczny.


Tutaj już mamy zdjęcie, które jakoś spełnia moją wizję. Skala jest zaburzona, ale sam koń fajnie wyszedł w wodzie i praaawie współgra z otoczeniem.


Tutaj jeszcze zdjęcie potwierdzające, że ten koń wygląda i lecę dalej. PS. było już tutaj.


Prawie jak na Islandii. Różowa Ameba też się doczekała pamiątkowego zdjęcia, szkoda, że wodospad taki rozmyty. Ogólnie miejsce bardzo ciekawe, a dalej jest jeszcze jeden spad i może wezmę tam jakiegoś trada.


Na koniec rozciągnięta Miętka i Szatan. Patrzcie jaki maluch z niego. Poza tym chciałabym przeprosić za ewentualne niedogodności w przeglądaniu bloga, chcę zmienić szablon i na stronie może się zrobić bałagan, ale postaram się działać jak najmniej inwazyjnie. 

Na komentarze pod ostatnim postem niedługo odpiszę! Dziękuję za uwagę i do następnego!