Cześć Słoneczka! Ostatnio trochę nostalgicznie podchodzę do świata, a teraz, gdy jest jesień i czuć ją wszędzie, po prostu nie potrafię się odpędzić od wspomnień. Mimo deszczowej i wietrznej pogody, mam masę energii i przez ostatnie dni wzięłam sporo modeli w plener, aby porobić im zdjęcia i właśnie na nich będzie się skupiał dzisiejszy post. Powiem szczerze, że sesja źrebaczkowa, nie była przemyślana. Znaczy była, lecz nie zwracałam za bardzo uwagi na wielkość przedmiotów dookoła i tło. Zależało mi jedynie na uwiecznieniu modelu oraz jesiennym klimacie. Mam nadzieję, że mimo niedociągnięć fotografie Wam się spodobają. :)
Cała gromadka, od lewej: Roszpunka, Mohaymen, Tin Tin, Bon Bons oraz Bianca.
Bon Bons i Bianca.
Zapominam, że źrebaki są wdzięcznymi modelami do pozowania oraz po prostu bycia. Patrząc z dystansu na swoją kolekcję, muszę przyznać, że większość młodziaków to srokacze. :p Nie planowałam tego!
Zdjęcie Sashy oraz Columbii jest całkiem świeże, nawet nie ostygło, bo zostało zrobione zaledwie kilka godzin temu. Tutaj też laleczki trochę krzywo siedzą, siwka jest nieco prześwietlona, lecz poza tym fotka mi się podoba. Zatęskniłam za scenkami, zabawą, robieniem przejażdżek dla plastikowych ludzików i w ogóle wczuciem się w to wszystko. Myślę, że kobyłom bardzo dobrze zrobił taki wyjazd w teren, Sasha na emeryturze mało pracuje, a całkowite odstawienie od jakiegokolwiek bardziej angażującego ruchu też nie jest dobre, za to Columbia leniła się bez przyczyny, trochę przytyła, ale nie utraciła przez to swojego iberyjskiego wdzięku.
Swego czasu klacze za sobą nie przepadały, ale teraz nawet się lubią. Myślę, że to za sprawą rotacji w stadzie, przybyło sporo nowych koni, w stajni powstały nowe kwatery i z różnych względów po prostu nie mogę wymyślić jakich dziewczyny musiały stać razem. Ich relacje nie były mocno nieprzyjazne, lecz na pastwisku, każdy, kto miał oczy, widział, że nie warto z własnej woli łączyć tych dwóch. Teraz jednak się kolegują, nawet w większym stadzie mają do siebie szacunek, iskają się, są uprzejme i mało kiedy dochodzi do kopania, czy gryzienia. W upalne dni odganiają od siebie muchy.
Przenieśmy się teraz do lasu, w którym żyją półdzikie konie. Mimo braku palącego słońca, kopytne nadal chętnie wchodzą do rzeki, aby się ochłodzić, czy po prostu pobawić. To samo zrobił dziś Frydlant oraz Frankenstein.
Zdjęcie Frytka nie jest super, lecz nie jest też złe. Ma coś w sobie, myślę, że mogłabym wyciągnąć z niego więcej, ale jestem trochę leniwa i daję Wam prawie surowe ujęcia.
Frank na wielkiej skale.
A tutaj dołącza do niego Frytek. Nie sądziłam, że ogiery tak dobrze się ze sobą dogadają. Na zdjęcia wybierałam konie, które dawno nie opuszczały farmy, a przy okazji są dynamiczne. Na początku miałam trochę meh biorąc tę dwójkę, ale teraz wiem, że było warto. Na koniec jeszcze fotka z brodzenia. Prawie zawału dostałam, gdy Frydlant postanowił się położyć to znaczy wywrócił się w dość szybko płynącej rzece :))).
Mam nadzieję, że taki krótki reportaż Wam się spodobał. Trochę się wczułam i teraz sobie myślę, że chętnie robiłabym to częściej... A jak wyjdzie, zobaczymy. :D
Możliwe, że z okazji Halołin i Zaduszek, na blog wpadnie opowiadanie, niekoniecznie o tematyce końskiej, ale będzie magicznie i wciąż o zwierzątkach. <3